Hej, Kochani!
Mam wrażenie, że dawno nie pisałam normalnego posta.Takiego zwyczajnego, życiowego. Ciągle coś wypadało, brak czasu, inne pomysły, rocznice, wydarzenia i tak dalej... Ale! Zebrałam się w sobie i piszę właśnie taką notkę, na pewno nie będzie nudno!
Dziś pojechaliśmy nad morze. Niby nic nadzwyczajnego, jednak w zupełnie inne miejsce niż zazwyczaj. Było tam bardziej dziko, od naszego auta dość sporo musieliśmy iść przez las, a co najważniejsze - ani żywej duszy! Tylko my, cała ogromna plaża, a w oddali widać było tylko kolorowe kropki (ludzie). Co to był za luz! Nie musieliśmy patrzeć, gdzie lata pies, nie baliśmy się, że na kogoś skoczy i że coś komuś zabierze (jak to ma w zwyczaju).
To miejsce było bardzo urocze, mam obczajone sporo plaż w okolicy, a ta z pewnością jest na szczycie listy ulubionych miejscówek. OGROMNE wydmy, szum morza i wolność. Harry ze szczęścia przez pierwsze 10 minut pływał w wodzie i nie wychodził :').
Potem poszliśmy sobie do Meduzy - kawiarni przy promenadzie, ponieważ tak zarządził mój brat. Emil uwielbia pławić się w luksusach, jeść w wykwintnych restauracjach i tak dalej.. Tak, młody arystokrata. Harry był w tym czasie przypięty do parasola, baliśmy się, że przy pociągnięciu zabierze go ze sobą, na szczęście tak się nie stało. Chwała mu za to. Poprosiliśmy o wodę dla psa, a kiedy Harry ją dostał, w podzięce liznął panią kelnerkę w nogę (całe szczęście, że nie w usta).
Ostatnio, kiedy byłam z Harrym na zwykłym, wiejskim spacerze, zaczepiła mnie pewna pani. Kompletnie jej nie znam. Z mojego opisu, który przedstawiłam rodzicom, wynika, że oni też nie. Zaczęła mówić, że widzi, że Harry jest już grzeczniutkim labradorkiem, że już się słucha, że chodzi przy nodze i takie różne. Rozmowa nie trwała długo, oczywiście podziękowałam za te wszystkie (może nie do końca prawdziwe :P) komplementy, ale nie mam zielonego pojęcia, kto to był.
Jakiś czas temu mojemu koledze z klasy, który mieszka niedaleko mnie, urodziły się malutkie kaczuszki. Bardzo chciałam je zobaczyć na żywo, bo w sumie jedyne kaczątka, jakie znam, to takie z kartek na Wielkanoc. Nie mogłam zostawić Harry'ego samego w domu, dlatego zabrałam go ze sobą. Po kilkunastu minutach spaceru dochodzimy do domu kolegi. Przechodzimy przez furtkę w ogrodzeniu, wszystko pięknie, jest gorąco, idę, Harry trochę wlecze się z tyłu i nagle czuję, że nie chce iść do przodu. Odwracam się, a mój pies pływa w fontannie! Tak, w fontannie. Chyba wiecie, jak wygląda fontanna ogrodowa. Ta jest całkiem duża, woda sięgała Harry'emu do brzucha. Pływał w niej (ze smyczą, którą trzymałam) wokół figury, z której leciała woda, no a ja musiałam chodzić naokoło, bo wolałam nie wiedzieć, co się stanie, kiedy spuszczę tego wariata. Ale to nie koniec tej historii. Harry był bardzo mokry, więc nie mógł rzecz jasna wejść do domu kolegi. Został na podwórku. Strasznie wył i zawodził, doskakiwał do parapetów okien, żeby mnie zobaczyć. Wyjadł z miski jedzenie drugiego psa, na którego (o dziwo!) nie zwracał uwagi. W ogrodzie, całej sytuacji nie świadoma, była babcia kolegi. Niczego się nie spodziewając, otworzyła drzwi frontowe i chciała wejść do domu, kiedy nagle jak wystrzelony z procy wbiegł do domu Harry. Zaczęła krzyczeć, bo nie miała pojęcia, co to za mokra godzilla wpada jej do domu. Harry zaczął mnie szukać i był przeszczęśliwy, kiedy mnie znalazł. Potem jeszcze napatoczył się na worek royal canina dla yorków i się (mówiąc grzecznie) uprzejmie poczęstował. Jeśli chodzi o kaczuszki, to były serio przesłodkie :)
To już chyba wszystko. Przypominam również o
KONKURSIE!
Do napisania!
Maria & Harry